Zanim stał się wielkim Sco, jak nazywają go koledzy i fani, wytrwale ćwiczył na gitarze, zapatrzony w muzyków z kręgu rocka i bluesa.
Studiował w Berklee College of Music, a debiutanckiego nagrania dokonał od razu z artystami z najwyższej półki – Gerrym Mulliganem i Chetem Bakerem. Następnie trafił do jazzrockowej kapeli Billy’ego Cobhama i George’a Duke’a, w II połowie lat 70. nagrywał z Mingusem, a wkrótce został członkiem kwartetu Gary’ego Burtona. Jako samodzielny muzyk i lider własnej formacji zaistniał w 1978, nagrywając płytę „East Meets West”. Rok później wziął udział w nagraniu „Passion” Zbigniewa Seiferta. Jego sukcesy nie uszły uwadze Milesa Davisa, który ściągnął go do swojej formacji. Współpraca z Davisem (1982-85) diametralnie zmieniła pozycję Scofielda na jazzowym rynku, teraz mógł występować i nagrywać z najlepszymi – Hancockiem, Tonym Williamsem, Tomem Harrellem, Joe Hendersonem, Joe Lovano, Shorterem, Hollandem i grupą Medeski, Martin & Woods.
Dziś jego pozycja jest stabilna – obok Johna McLaughlina i Pata Metheny’ego jest najwyżej notowanym gitarzystą jazzu i fusion. Ma opinię muzycznego kameleona, potrafi dopasować się do każdej stylistyki – od postbopu, po fusion, funky i R&B.
Najnowszy projekt Scofielda, „Yankee go Home”, jest jakby powrotem do przeszłości, do czasów fascynacji artysty muzyką B.B. Kinga, piosenkami Neila Younga, Dylana i repertuarem kultowej Grateful Dead. Część tych coverów na pewno wykona w Krakowie.